03.06.2024
Klubowicze w Raju
Zapiski Uczestniczki
24 kwietnia, Środa
Nasza wyprawa do Słowackiego Raju rozpoczęła się wcześnie rano, o 6.10 cała grupa, licząca łącznie 11 osób, była już w komplecie. Bez zbędnych rozmów wyruszyliśmy w drogę – przed nami prawie 900 km jazdy.
Podróżowaliśmy bez większych przystanków mijając różne miejscowości i obserwując, jak zmieniała się pogoda. Kiedy dotarliśmy do Zakopianki zauważyliśmy, że pogoda zaczyna się psuć – mgła zasnuła krajobraz, a góry zniknęły z widoku. Granicę polsko-słowacką przekroczyliśmy po godzinie 14.00. Krajobraz nagle się zmienił, gdy wjechaliśmy do lasu, miejscami leżał śnieg a droga stała się kręta i śliska wymuszając ostrożne manewry za kierownicą. Z każdym zakrętem pojawiały się nowe widoki. W oddali majaczyły białe szczyty gór, jakby sięgały aż do nieba. To był jakby inny świat, gdzie wszystko zwalniało, a natura stawiała własne zasady.
O 16:02 przekroczyliśmy granicę Słowackiego Parku Narodowego, naszym celem było Schronisko Geravy. Po pięciu minutach jazdy dotarliśmy na parking w Strateńskiej Piłi, położony na wysokości 805 m n.p.m. Tam na nas czekały dwa auta z naszego schroniska. Droga była kręta, błotnista i stroma, jednak już po 15 minutach dotarliśmy na miejsce - do schroniska położonego na wysokości 1032 m n.p.m.
Przywitał nas serdeczny gospodarz, o twarzy rozpromienionej gościnnością, który z wielką uprzejmością zaproponował nam po kieliszku nalewki.
Po zakwaterowaniu i rozpakowaniu, głód, który dręczył nas przez całą podróż, został wreszcie zaspokojony. Niektórzy z nas skusili się na tradycyjne słowackie bryndzowe haluszki, które popiliśmy pysznym piwem Złoty Bażant. Rozpoczęliśmy klubową integrację, a atmosferę dopełniał Drupi, który z gitarą w dłoni sprawił, że wszystkim było wyjątkowo dobrze. Razem śpiewaliśmy, choć nie zawsze trafialiśmy w nutę 😉
Biesiadowaliśmy do późna, ciesząc się wspólnie spędzonym czasem, śpiewem i domowymi trunkami. Za oknem stopniowo zapadała ciemność, a krajobraz pokrywał się coraz grubszą warstwą śniegu. Po 23:00 każdy udał się do swojego pokoju, zmęczony po całym dniu podróży. Zasypialiśmy szybko, pełni oczekiwań na to, co przyniesie kolejny dzień.
25 kwietnia, Czwartek
Po spokojnej nocy, obudziłam się o 6:15, otworzyłam okno i powitała mnie prawdziwa zima. Śnieg pokrywał wszystko dookoła, przypominając, jak bardzo kwiecień potrafi zaskoczyć.
Śniadanie o 8:30 było prawdziwym luksusem dla podniebienia. Jajka sadzone na cienkiej szynce, aromatyczna kawa i wyborna herbata - to była prawdziwa rozkosz dla naszych kubków smakowych.
O 10:10 wyruszyliśmy ze schroniska, odziani w stuptuty, softshelle, rękawiczki i ciepłe czapki. Podążając zielonym szlakiem, otuleni białym puchem, podziwialiśmy uroki zimowego lasu i pokonywaliśmy drogę przez leżące na ziemi przewrócone drzewa. Pogoda była kapryśna, zmieniając się co chwilę: raz padał śnieg, raz delikatny deszcz, a chwilami przebijało słoneczne promienie, odsłaniając kolorowe wiosenne kwiaty, które wyrastały spod białej pierzyny.
Po prawie dwóch godzinach dotarliśmy do parkingu, gdzie zatrzymaliśmy się na krótką przerwę nad malowniczym jeziorkiem a następnie ruszyliśmy w górę stromą ścieżką, by ostatecznie zejść do urokliwej miejscowości Dedinky. Tam, w jedynym czynnym barze, raczyliśmy się słowackim piwem, delektując się jednocześnie widokiem górskich szczytów, które majestatycznie wznosiły się ponad naszymi głowami.
Około 15:30 rozpoczęliśmy powrót do schroniska, podzieleni na dwie grupy. Jedna wybrała łagodniejszy, zielony szlak, podczas gdy druga wyruszyła na szlak bardziej wymagający, z drabinkami. Po godzinie 17 obie grupy szczęśliwie dotarły z powrotem do schroniska, pełni satysfakcji z udanego dnia.
Po obiedzie, w którym tradycyjnie wybierałam bryndzowe haluszki, zaczęliśmy planować jutrzejszą wyprawę do Suchej Beli, słynnego szlaku w Słowackim Raju. Niestety nie udało nam się dojść do porozumienia co do szczegółów wycieczki, co wywołało burzliwe dyskusje... Wieczór zakończył się szybko, mimo niespodzianki od gospodarzy - talerza naleśników z dżemem i pysznego kakao, które niestety nie poprawiło naszych nastrojów.
26 kwietnia, Piątek
Obudziłam się jak zwykle o 6:00 rano. Za oknem widok oświetlonych słońcem drzew przypominał, że zima w końcu ustąpiła. Po śniadaniu, w pełnym słońcu, ruszyliśmy ze schroniska w kierunku Suchej Beli. Dotarliśmy do parkingu i rozpoczęliśmy godzinną jazdę do miejsca, skąd zaczynał się szlak. W miejscowości Stratena przejechaliśmy tunelem, mijając malownicze jezioro a przed południem dotarliśmy do Podlesoku, gdzie kupiliśmy bilety do Słowackiego Raju i wyruszyliśmy na Suchą Belę.
Sucha Bela okazała się wymagającym szlakiem pełnym drabinek, kładek i strumyków, które trzeba było przeskoczyć. Część grupy nie podjęła tego wyzwania, lecz ośmiu śmiałków zdecydowało się pokonać cały szlak, co okazało się niesamowitym przeżyciem. Trzy panie wybrały czerwony szlak prowadzący na Podlesok, zachwycając się po drodze widokiem ośnieżonych szczytów Tatr, które majestatycznie górowały nad krajobrazem.
O 17:00 obie grupy spotkały się na parkingu i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Gospodarz schroniska podwiózł nas autem, oszczędzając nam 1,5-godzinnej wspinaczki.
Dzień obfitował w niezapomniane wrażenia i przygody, które trudno oddać słowami. Każdy krok był pełen emocji, a każdy moment przynosił nowe odkrycia i wyzwania. Na wieczór zaplanowany był grill, gospodarze przygotowali dla nas prawdziwą ucztę przy akompaniamencie regionalnej muzyki. Biesiada trwała do późnych godzin nocnych, wypełniona śmiechem i radością. Świętowaliśmy naszą udaną wyprawę, dzieląc się historiami i śmiechem, podczas gdy wieczór powoli ustępował miejsca nocy.
27 kwietnia, Sobota
Tradycyjnie obudziłam się o 6:15, odczuwając lekkie pragnienie. Choć dzień rozpoczął się słonecznie, pogoda szybko się zmieniła i zaczęło padać a do schroniska zaczęli przybywać pierwsi turyści wędrujący szlakami.
Deszcz nie zniechęcił męskiej części naszej grupy. Panowie wyruszyli na Przełom Hornadu, wymagający szlak w Słowackim Raju, pełen niezliczonych schodków wznoszących się wysoko nad wodą i luźnych łańcuchów. Z góry obserwowali kajakarzy płynących rzeką Hornad, podziwiając ich zmagania. Wyruszyli około 9:00 i wrócili przed 20:00, wyczerpani, lecz zadowoleni.
Panie zdecydowały się na lżejszą trasę - zielonym szlakiem do parkingu, a następnie pojechały do urokliwej miejscowości Dedinky. O 10:30 deszcz ustał, a niebo zaczęło się przejaśniać. Dedinky, to urokliwa miejscowość położona nad niewielkim jeziorem w pobliżu miasta Rożniawa i zapory. W miejscowym pubie skosztowałyśmy kawy i lodów, delektując się chwilą wytchnienia.
Na powrót do schroniska wybrałyśmy wyciąg krzesełkowy, by móc podziwiać górskie piękno z wysokości. Przejazd wyciągiem trwał około 20 minut – różnica poziomów to 228 m a długość prawie 2 km. Po powrocie do schroniska, zjadłyśmy obiad i wyruszyłyśmy nieoznakowanym szlakiem na punkt widokowy. Stamtąd rozpościerał się przepiękny widok na Dedinky oraz majestatyczne Tatry. W schronisku, oprócz kotów i psa, spotkałyśmy również dwa strusie, trzy króliki, stado krów holenderskich i malutkie cielaczki, które niewątpliwie dodawały temu miejscu uroku. Po kolacji przyszedł czas na rozliczenie się za zamawiane posiłki, rachunki płaciliśmy na koniec pobytu, co było tam tradycją, i wszystko udało się załatwić bez większych problemów.
Dzień obfitował w piękne widoki, niezwykłe przygody i niezapomniane wrażenia, które długo będą rozbrzmiewać w naszych sercach.
28 kwietnia, Niedziela
Wszyscy wstaliśmy wcześnie rano, witając dzień pełen słońca i rześkiego powietrza. O 8:00 zasiedliśmy do naszego ostatniego, wspólnego śniadania, wszyscy byli zadowoleni, a każdy kęs smakował wyjątkowo. Pan Antoni, gospodarz schroniska, dołączył do nas, by podzielić się wrażeniami z naszego pobytu. Na pamiątkę zrobiliśmy sobie zdjęcie z całą kadrą schroniskową, które będzie nam przypominać te wyjątkowe chwile.
Pan Antoni, w swojej gościnności, zaproponował, że zwiezie nasze plecaki samochodem na parking. Większość z nas skorzystała z tej uprzejmej propozycji, jedynie Maciek zdecydował się zejść zielonym szlakiem. Przejazd kolejką krzesełkową dostarczył nam niezapomnianych wrażeń.
Na parkingu w miejscowości Stratena, pożegnaliśmy się z Panem Antonim. Wyruszyliśmy w drogę powrotną, pokonując niezliczone zakręty i zatrzymując się co chwila na czerwonych światłach.
O godzinie 11 przejeżdżaliśmy już przez Poprad, gdzie zza okien samochodu podziwialiśmy ośnieżone szczyty Tatr Wysokich. W Popradzie, zatrzymaliśmy się na chwilę przy Złotych Łukach 😉 Po południu przekroczyliśmy most na granicy i znaleźliśmy się z powrotem w Polsce. Letnia pogoda była miłym przeskokiem termicznym, ocieplając nasz powrót.
Mijane drogowskazy wskazywały: Gdańsk 678 km, 624 km. Przejechaliśmy przez bramki na A4. Do Gdańska pozostało jeszcze 544 km. O 15:00 w Sosnowcu zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Do Gdańska mieliśmy jeszcze 337 km. Przed godziną 20 byłam już prawie w domu.
Kolejna, 23 wyprawa Klubu Podróżnika przeszła do historii. Czy powtórzy się jesienią tego roku? Czas pokaże. Cały wyjazd był udany, pełen atrakcji i niezapomnianych wrażeń. Specjalne podziękowania skłądamy Kierownictwi CHG za udostępnienie dwóch samochodów, które służyły naszym Klubowiczom podczas całej wypracy.
Tak zakończył się nasz reset od codzienności, z nadzieją na kolejne wspólne wyprawy, które już majaczą na horyzoncie naszych marzeń.
Wrażenia ze Słowacji opisała: Barbara Eggert